niedziela, 7 grudnia 2014

Różowe wino!

  
     Przez większą część mojego życia, po otwarciu szafy, znikałam w świecie czerni, bieli i ewentualnie wszelakich odcieniach szarości. Dopiero niedawno, do mojej garderoby wkradło się trochę koloru. Biel i czerń oczywiście pozostały, ale ten szary światek rozjaśnia teraz zieleń, błękit, pomarańcz a nawet róż! Intensywny róż! Moje Ja nigdy nie współgrało z kolorami, ale ostatnio moja "szalona" natura popuściła wodze fantazji i zaopatrzyła się w kolory, które dojrzewały w mojej szafie. Dojrzałam więc i ja do ich przywdziewania i co więcej poczułam się smakowita, niczym dobre wino. Dobre, dojrzałe, różowe wino, koniecznie musujące! Puszczając więc bąbelki nosem, zastanawiam się czy całe to barwne zamieszanie nie wynika z faktu, że istoty kolorowe postrzegane są jako bardziej szczęśliwe i otwarte na świat, niż smutasy opatulone czarnymi płaszczami. Ile w tym prawdy, ja nie wiem i choć z czarnego płaszcza rezygnować nie mam zamiaru, to może moja podświadomość sięga po kolory, aby wprowadzić do mojej szafy więcej szczęścia, czy też to szczęście bardziej otwarcie manifestować... I nawet jeśli ta teoria jest kompletnie sensu pozbawiona, ja uwierzyłam w kolory, a różowe wino smakuje mi jak nigdy wcześniej ¡Salud!

niedziela, 23 listopada 2014

Śnieżnobiała, niewinna mała!

 
     Czy biała koszula musi być nudna? Nie musi, ale często jest. I choć kojarzy się głównie z okupionymi męką egzaminami, bezowocnymi, okraszonymi łzami rozmowami kwalifikacyjnymi, a wreszcie i nawet długimi, mozolnymi posiedzeniami w pracy, to przecież tylko biała, niewinna koszula. Nie musi więc wcale kojarzyć się negatywnie. Co więcej, przy niewielkim nakładzie energii może stać się niezastąpionym składnikiem wielu zestawów idealnych na każdą okazję. I choć każdy te głoszone przeze mnie mądrości zna, ja wciąż i każdego dnia z uwielbieniem wręcz podziwiam metamorfozy, jakie potrafi przechodzić to śnieżne maleństwo. Oczywiście bez szaleństw, bo ja zdecydowanie fanką ekstrawaganckich kombinacji nie jestem i nawet Ona tego nie zmieni. Jestem przede wszystkim panią pracującą i szaleństwo nie chodzi tu w grę, ale na szczęście szaleństwo od nudy dzieli jeszcze kilka kroków. A jak Wy najczęściej nosicie swoje białe koszule?

sobota, 15 listopada 2014

"Zaopiekuj się mną" Dorothy Koomson!


5/5 świetna!

     Już po pierwszych kilkudziesięciu zdaniach, które pozwoliły mi wkroczyć w świat Kamryn i Adel zderzyłam się z dość przeciętnym schematem kobiety zdradzającej najlepszą przyjaciółkę z facetem tej ostatniej. Byłam więc prawie pewna, że nie zostanę zaskoczona, oczarowana ani nawet zadowolona z lektury. Myliłam się jednak. Okrutnie. Ale takie pomyłki moje nadwyrężone ego potrafi znieść z całkiem dużą dozą przyjemności. Mogę pokusić się nawet o stwierdzenie, że w taki sposób naprawdę mylić się lubię.

     Kamryn i Adel łączy wyjątkowa przyjaźń, a wszystko zmienia jedna niewłaściwa decyzja. Zdradę ciężko wybaczyć, ale zdrada dwóch najbliższych osób nadweręża, a nawet łamie uporządkowany, bezpieczny świat. Kamryn stara się więc zacząć życie od nowa, całkowicie zrywając z przeszłością. Pewnego jednak dnia dostaje list od dawnej przyjaciółki. Adele, śmiertelnie chora, błaga o opiekę nad swoją córeczką. Dla zdradzonej kobiety, która nigdy nie chciała być matką, to najtrudniejsza decyzja w życiu. Tym bardziej, że dziewczynka jest owocem miłości dwóch osób, z których zdradą wciąż się nie pogodziła...

piątek, 7 listopada 2014

Męski pierwiastek!


     Zawsze podziwiałam mężczyzn. Ich zdecydowanie, stanowczość, koncentracje na jednej tylko czynności i niedbałość o szczegóły... To, że rzadko słuchają o co się ich prosi, że często z ich ust padają bezzasadne słowa "Przecież mi tego nie mówiłaś" i, że ich myśli bywają irytująco monotematyczne. Najbardziej jednak podziwiam w nich umiejętność szybkiego szykowania się. Pięć minut w łazience, ta sama koszulka i już zgłaszają gotowość do podboju świata. Nie muszą nawet używać grzebienia! Właśnie tej szybkości zazdroszczę płci męskiej najbardziej. Bez złośliwości. I choć wcale nie chcę w mężczyznę się przemienić, to zawsze mogę do niego spróbować się upodobnić. Postanowiłam więc zacząć od głowy. Dokładniej od czapki. Zakupiona w dziale dla panów nie dodała mi jednak zbyt dużo męskiej szybkości, choć pozwoliła zaoszczędzić czas na układaniu fryzury. Eksperyment się udał, ale wynik porażający nie był. I mimo, że z czapki zrezygnować nie mam zamiaru, postanawiam ostatecznie w pełni pozostać kobietą. Z kobiecą głową, kobiecymi zachciankami i kobiecym podejściem do życia. Bo życie z mężczyznami jest dużo ciekawsze, gdy patrzymy na nie z damskiej perspektywy.

sobota, 1 listopada 2014

"Syn" Jo Nesbo - miało być tak smakowicie...

 


3/5 dobra

     Bombardowana zewsząd nazwiskiem Jo Nesbo pobiegłam w podskokach zakupić jego dzieło. Zaopatrzyłam się w Syna z uśmiechem na twarzy i z jeszcze większym przejęciem zagłębiłam się w lekturę. Z każdą stroną mój klauni uśmiech malał, upodabniając mnie coraz bardziej do przeciętnego człowieka, a książka, w której pokładam nieograniczone pokłady nadziei, przemieniała się coraz bardziej w przeciętny thriller. Moje wygórowane oczekiwania sprawiły, że spadłam z hukiem, boleśnie zderzając się z dobrą, acz nie rewelacyjną książką. Skąd tak duże rozczarowanie? Zastanówmy się...

niedziela, 26 października 2014

Jesień! Po prostu!



     Jesień, wbrew swej barwnej niewinności, potrafi wywołać burzę. I nie chodzi o burzę z piorunami, która jest niepodważalną domeną lata. Potrafi po prostu (z)burzyć harmonię nawet najzgodniejszego duetu. Mowa oczywiście o relacji modelka-fotograf, którzy przecież muszą współdziałać w pełnym porozumieniu, aby stworzyć wyjątkowe dzieło. Jak jednak niepozorna i niebędąca wybitną modelką dziewczyna może wygrać z urokami panny jesieni? Nie może! Dlatego też zostaje odsunięta na dalszy plan na korzyść niezwykłych, jesiennych kształtów. A co najdziwniejsze, dziewczyna wcale nie chowa urazy, bo przegrana z taką przeciwniczką wcale porażką nie jest. Można czuć lekką zazdrość dla niezwykłych, modelingowych zdolności jesieni, ale po obejrzeniu efektów znikają wszelkie negatywne uczucia - jesień jest piękna! I nie jest tylko pięknym dodatkiem. To ona króluje na zdjęciach, a dziewczyna tworzy dla niej tło i do tego dość marne. Na szczęście idzie zima, a na tle szarych ulic, łatwiej odzyskać blask. Na razie jednak o zimie sza! a do podziwiania pięknej, jesiennej uczty zapraszam serdecznie, bo ta pani naprawdę urzeka!

środa, 22 października 2014

Trauma, która nie wywołała we mnie traumy!


5/5 świetna!

     Uleganie promocjom nie jest moją słabością. Raczej racjonalnie podchodzę do tego typu okazji, jednak ta zasada zdecydowanie nie dotyczy książek. Dlatego, gdy pewien czas temu Empik kusił promocją trzy w cenie dwóch, wpadłam w szał zakupów i... nie mogłam nic wybrać. Było tak wiele książek, którymi chciałam się zaciągnąć i w których chciałam się pogrążyć, że ostatecznie wybrałam trzy przypadkowe, które na liście pt. "Muszę, chcę i pragnę przeczytać" nie tylko nie górowały, ale nawet nie widniały. Wśród wybrańców pojawiła się również przypadkowo pochwycona Trauma duetu Erik Axl Sund i to do tego druga część tej serii. Nie mam w zwyczaju czytać od końca, ani nawet od środka, a jednak się skusiłam i decyzji nie pożałowałam.

niedziela, 12 października 2014

Jesienna zieleń!


     Zakup spodni to dla mnie istna tortura, bardziej przypominająca przeprawę przez tropikalną dżungle, niż radosne pląsanie w galerii handlowej. Zwłaszcza gdy zmierzam do centrum rozpusty z bardzo konkretnym zamiarem zaopatrzenia się jedynie i wyłącznie właśnie w tę część garderoby. I choć naprawdę nie dysponuję pakietem wygórowanych wymagań, po długich godzinach powiększającej się rozpaczy, tysiącach przemierzonym kilometrów oraz setkach naciągniętych na siebie nieodpowiednich pantalonów, wychodzę załamana i co najgorsze, z pustymi rękami. Wówczas dochodzę do wniosku, że dzieło Matki Natury pozostaje w niezmiennej sprzeczności z wizjami projektantów tworzących dla sieciówek. Bo jak spodnie jednej długości mogą pasować na krasnala moich rozmiarów jak i na rasową koszykarkę? Jak dziewczyna, która cieszy się gabarytami Kim Kardashian ma znaleźć jeansy, które zechcą otulać nie tylko jej pokaźne siedzenie, ale także i talię? A co ma począć tak biedna istota jak ja, będąca uosobieniem obu tych przypadłości? Odpowiedź jest smutna i krótka - może liczyć jedynie na przypadek. I choć nawet i przypadek nie gwarantuje satysfakcji, tym razem niebiosa zlitowały się nade mną. Znalazłam spodnie! Dobre spodnie! Z radości, aż zaniemówiłam. Zostawiam Was więc bez słów, ale ze zdjęciami. Miłego więc!

niedziela, 5 października 2014

"Coś pożyczonego" Emily Giffin, czyli do trzech razy sztuka.


5/5 świetna!

      Nie, wcale nie doznajecie swoistego deja vu. Niezaprzeczalną prawdą jest, że od miesiąca czytam, mówię i piszę głównie o Emily Giffin. Zaczęło się od Pewnego dnia, następnie był Ten jedyny, a przygoda z każdą z tych książek wiązała się ze skrajnie odmiennymi emocjami. Te spotkania z książką przypominały szaleńczą, acz zmysłową jazdę na karuzeli - raz euforycznie królowałam szczęśliwa w górze, by już za chwilę spadać, z wyrazem rozczarowania a nawet znudzenia na twarzy. Na szczęście jednak, po ogromnym rozczarowaniu jakim był dla mnie Ten jedyny, sięgnęłam po kolejne twory tej autorki i znów odczułam znajomą błogość, radość i spokój, które towarzyszą mi w czasie przygody z dobrą, kobiecą literaturą. 

     Kolejne dziecko Emily, czyli Coś pożyczonego, zaabsorbowało mnie całkowicie. Zaangażowałam się bez pamięci w ten trudny świat i miłosne dylematy głównej bohaterki, które naprawdę nie należą do najłatwiejszych. Ciężko nawet wyobrazić sobie jak czuje się kobieta, która pewnego ranka budzi się u boku narzeczonego swojej najlepszej przyjaciółki. A jeśli do tego okazuje się, że oboje są w sobie zakochani od wielu lat? Jak należy postąpić w tej sytuacji? Czy wybrać wielką miłość, czy wieloletnią przyjaźń?

piątek, 26 września 2014

Nocna odsłona czerwonej pomarańczy.


     Otwieram oczy, zamykam, przecieram, robię zeza i w dalszym ciągu nie dowierzam temu co dostrzegam zza moich pokaźnych rozmiarów szkieł. Widzę niewiastę w butach na wygodnym obcasie i koszuli barwy dojrzałych, czerwonych pomarańczy i myślę - to nie mój świat. Lustruję ją dokładniej i dalej nie potrafię dostrzec w niej siebie. I wcale nie chodzi o obcasy, które w harmonijnej zgodzie z moimi stopami żyją jedynie w pracy i od święta, a bardziej o pomarańcze, które zdecydowanie chętniej konsumuję niż ubieram. Kolor ten nigdy jeszcze nie zagościł w mojej szafie. I choć coraz częściej ujawniam moją szaleńczo dziką naturę decydując się na zakup rzeczy odbiegających kolorystycznie od nieśmiertelnej czerni i bieli, pomarańcz jeszcze nigdy mnie nie uwiódł. Aż do ostatniego razu. Pełna sprzecznych uczuć, krytycznym okiem długo kontemplowałam swoje odbicie w lustrze, by wreszcie jednoznacznie stwierdz, że popadłam w pomarańczowe szaleństwo. I choć nadal nie jestem pewna czy pomarańcz to mój kolor, to jednak poddałam się tej pokaźnej dawce soczystości i wcale nie zamierzam na jednym owocu poprzestać. Czekajcie więc na większą dawkę witamin!

sobota, 13 września 2014

Emily Giffin, "Ten jedyny" i oby jedyne rozczarowanie.


 2/5 słaba

    Kto czyta ten wie, że niedawno wychwalałam Emilię pod niebiosa. Pewnego dnia wpasowało się w moje dość wybredne gusta z niebywałą wręcz łatwością i prostotą. Tamte chwile spędzone z Emily Giffin należały do wyjątkowo przyjemnych, a moje chwalebne pieśni na ten temat możecie odnaleźć tutaj.

    Nieziemsko więc zauroczona wybrałam następnie Tego jedynego. I bez zbędnie przydługich wstępów wyznam smutno, że rozczarowałam się okrutnie. Pokładałam w nim duże zapasy mojej nieco naiwnej nadziei. Liczyłam na kolejne zmysłowe uniesienia i chwile delikatnego szczęścia, a dostałam mecze futbolowe. W dużej ilości! I choć do futbolu ani w ogóle do sportu negatywnie nastawiona nie jestem, to jednak sięgając po kobiecą literaturę oczekuję nieco przyjemniejszych doznań. W tym przypadku zostałam jednak zaatakowana przez wylewający się w zasadzie z każdej strony futbolowy bełkot. Emili zaskoczyła mnie więc, a nawet znokautowała, a takich nieprzyjemnych niespodzianek nie lubię. Zaskoczeniem nie był natomiast finał historii miłosnej. Tego jednak krytykować zamiaru nie mam, bo właśnie prostych, przewidywalnych i szczęśliwych zakończeń w romansach należy się spodziewać. I choć może się wydawać, że optymizm przeze mnie nie przemawia, to nadal jestem szczerze zaciekawiona dalszą twórczością tej pani. Po tak obiecującym początku nie zniechęcę się przecież nadmiarem sportu! Odkładam więc na bok urazę, ocieram łzy rozczarowania i już uśmiecham się lekko sięgając po następną książkę.

środa, 3 września 2014

Słoik pełen landrynek!


    Jednym z moich najmilszych dziecięcych wspomnień jest słoik pełen landrynek. Spędzając wakacje u babci, zawsze mogłam liczyć na łakocie, ale to właśnie słoik był szczególnie często przez babcię napełniany, ponieważ landrynki uwielbiałam najbardziej. Zwłaszcza te różowe. Do dzisiaj ten smak przywołuje przemiłe, ciepłe i pełne miłości wspomnienia. I choć różowy do preferowanych przeze mnie kolorów nie należy, to różowe landrynki kocham. I nawet określenie "różowa landrynka", na co dzień pejoratywne i wulgarne, kojarzy mi się wyjątkowo przyjemnie. Wcielając się jednak w landrynkową postać, postanowiłam ze słodyczą nie przesadzić i obok ukochanego smaku pojawił się też ten biały, migdałowy, którego jako dziecko szczerze nie znosiłam. Okazuje się jednak, że oba smaki tworzą wyjątkowo smakowitą kompozycję i sama nie mogę uwierzyć, że w takich barwach czuję się tak wyśmienicie. Jedząc nie można jednak za wiele mówić, dlatego krótko - zapraszam na ucztę! Smacznego!

niedziela, 31 sierpnia 2014

Seryjny morderca? To nie tak jak myślisz kotku!



    
    Kocham thrillery. Ale nie te do oglądania, bo mam na takie wątpliwe przyjemności za słabe nerwy. Lubuję się jedynie w thriller'owych czytadłach. Jest to miłość nie do końca przeze mnie samą rozumiana, aczkolwiek prawdziwa, bezinteresowna i nad wyraz trwała. Kto czasem gości w moich skromnych, blogowych progach ten już wie o mojej chorej wręcz thriller'owej fascynacji, więc po co znów wzmiankować owy temat? A po to, aby ładnie rozpocząć jakże przyjemną rozprawę o seryjnych mordercach, a dokładniej o mitach krążących na ich temat. Dlaczego mitach? A dlatego, że większość tez, hipotez i innych teorii kojarzących się nam z panem biegającym z nożem za piękną, młodą panią jest po prostu przekłamanych.

sobota, 16 sierpnia 2014

Czy to piżama? Czy to dres? Nie! To super kombinezon!



    Jestem bardzo wybrednym i rozważnym stworzeniem, aczkolwiek tylko kobietą. Każdy zakup analizuję pod licznymi aspektami, jednak w trakcie wyprzedaży tracę moją zwierzęcą czujność i dokonuję złych wyborów. W tym roku definitywnie zabroniłam sobie ulegania wyprzedażowym tentacjom. I wcale nie ma to związku z moim wygłodzonym ostatnimi czasy portfelem. Nie! Skądże znowu! To jedynie moja rozwaga i silna wola kierowały mnie właściwą ścieżką abstynencji. Wytrwałam większą część wakacji, aż wreszcie, wiedziona letnią nierozwagą, trafiłam do centrum pokusy przez innych zwanym centrum handlowym. I uległam. Ale jak nie ulec szaremu piżamo-dresowi, wiszącemu samotnie wśród utytłanych i sfatygowanych resztek tak zwanej kolekcji? W dodatku we właściwym rozmiarze i bez nawet najmniejszej plamki po podkładzie mierzącej go niegdyś niewiasty! Po prostu ideał, któremu nie można się oprzeć! I choć zdecydowanie nie jest to strój do pracy, to przecież po pracy też trzeba czasem pokazać się ludziom. Biurową elegancję ratują jednak okulary. Dzięki nim zachowuję wredność urzędniczki, księgowej, ewentualnie nauczycielki, więc moja wizja prezentowania "zestawów pracowych", choć trochę zostaje obroniona. Uf!

sobota, 9 sierpnia 2014

O Emily Giffin - kobiecie, która potrafi zadowolić kobiety!


5/5 świetna!

    Krótki urlopowy wyjazd oraz późniejszy brak internetu połączył się z pożeraniem słowa pisanego. I o dziwo, nie pochłaniałam tylko thriller'ów! Miałam przyjemność wdać się w romans. Wyobraźcie sobie żar lejący się z błękitnego, bezchmurnego nieba, złociste Słońce, gorący koc na piaszczystej plaży - idealny klimat na takie spotkania. I choć w rzeczywistości słońce często kryło się za denerwująco obszernymi chmurami, piasek wprost spod dziecięcych stópek niezmordowanie wdzierał się w każdy otwór ciała, a romans nie był do końca romansem, a raczej kobiecą przygodą - my trwałyśmy nierozerwanie razem. Tak -ałyśmy, ponieważ ja i Emily Giffin zrozumiałyśmy się idealnie. Ona doskonale wiedziała czego ja potrzebuję, a i ja czytałam z niej, jak z otwartej książki. "Pewnego dnia", właśnie tak zaczęła się nasza przygoda...

piątek, 25 lipca 2014

Naoczna sukienka!

     

     Lubię podglądać ludzi. Dokładniej ilustrując postać rzeczy - lubię obserwować innych niezauważona. Nie chodzi jednak o to, że oddaję się pasjami podglądaniu z ukrycia sąsiadów, fachowo zaopatrzona w specjalistyczny sprzęt, a po prostu lubię podziwiać ludzką oryginalność. Problem polega jednak na tym, że ja zdecydowanie preferuję pozostać niezauważona i zbytnio nie rzucać się w oczy. Naoczna sukienka jest jednak całkowitym zaprzeczeniem tego, o czym przed chwilą wspomniałam. Duża ilość oczu nie pozwala mi dokładniej widzieć innych, natomiast sama zdecydowanie łatwiej wpadam w niej w oko. Jak się z tym czuję? O dziwo nad wyraz komfortowo, ponieważ sukienka po prostu urzeka swoją oryginalnością i sama czuję się w niej wyjątkowo. Na tyle wyjątkowo, że nie peszą mnie jak zwykle spojrzenia innych. Mogę nawet zabrnąć nieco dalej i pokusić się o stwierdzenie,  że kroczę w niej dumnie przybrana w niezliczone pary oczu, pod ostrzałem innych oczu, a z moich oczu, na pierwszy rzut oka, można wyczytać, że czuję się z tym bardzo dobrze! O!


wtorek, 15 lipca 2014

Niepoprawna i romantyczna!



    Jestem romantyczką. Niepoprawną. Niepoprawność owa przejawia się niepospolitą płaczliwością oraz umiłowaniem do nic niewnoszących i niemożliwie ckliwych romansów. Niepoprawnie lokuję swoje głębokie acz krótkotrwałe uczucia w bohaterach literackich bądź filmowych, a im ów bohater bardziej tajemniczy i nieokiełznany, tym głębsze są moje romantyczne uniesienia. Niepoprawnie często wzdycham więc do wampirów, krasnoludów, lordów a nawet i zwykłych mężczyzn. Wszystko to jednak najchętniej czynię w długiej, romantycznej spódnicy. Pewnie nie każdemu długa kiecka kojarzy się właśnie z miłością bądź jakimkolwiek innym uczuciem, ale dla mnie to właśnie romantyzm w czystej postaci. Przecież wszystkie romantyczne bohaterki zakochiwały się nieszczęśliwie właśnie w takich długich sukniach! Co prawda ja już w planach zakochiwać się nie mam, ale zamiłowanie do długich sukienek i spódnic pozostało. Jak wspominałam już przy okazji poprzedniego romantycznego objawienia (romantyczny post tutaj) nie szczycę się lordowskim wzrostem i z racji tego, że zdecydowanie bliżej mi w tej kwestii do krasnoluda cierpię na chroniczną niemoc dobrania spódnicy maxi odpowiedniej długości. Tym razem nie było jednak problemu. Sprawę dosłownie wzięła w swoje ręce moja mama i stworzyła romantycznie niepoprawne dzieło. Wierzę, że w tej spódnicy nie oparłby mi się nawet wampir, ale tak, wiem - ostrożnie z życzeniami!


niedziela, 6 lipca 2014

Wielki powrót nie po latach!




           Tak wiem, to już było. Ale cóż ja poradzę, że jestem tak nierozważna, a romantyczna i bardzo przywiązuję się do ludzi, miejsc oraz butów i torebek? Nie ma na to nieszkodzącego wątrobie lekarstwa, więc trwam w moim nieuleczalnym uzależnieniu, ale za to szczęśliwa, w wygodnych butach i ze słodką torebką. Słodką dosłownie, bo choć nie próbowałam jej konsumować, taki róż kojarzy mi się nierozerwalnie z watą cukrową. Różowa towarzyszka osładza wszystko co na siebie włożę, więc niby jak miałabym się z nią na dłużej rozstawać? Zresztą przekładanie tony rzeczy z jednej pojemnej torby do drugiej jest tak pracochłonne i problematyczne, że aby nie czynić sobie dużego problemu, po prostu nie posiadam wielu torebek. Jestem praktyczna i oszczędna! Ideał kobiety! I choć ta ostatnia konstatacja wcale prawdą nie jest, stanowczo ogłaszam, że ona-torebka i one-sandałki będą towarzyszyły mi przez większą część lata. Uprzedzę więc Wasze myśli i komentarze - "Tak, to znowu oni. Różowi i piękni. I ukażą się Waszym oczom jeszcze nie jeden raz!". Patrzcie i słodźcie się! Na zdrowie!

sobota, 28 czerwca 2014

Z cyklu "wiedza zupełnie niepotrzebna" - kilka psychologicznych ciekawostek!



1. Anomia pracownicza urosła już do rangi problemu społecznego. I choć brzmi ładnie, nie oznacza nic dobrego. Tym terminem określa się po prostu fakt okradania pracodawców przez ich własnych, brzydkich, niedobrych i niegrzecznych pracowników. Według badań aż 95% Polaków "wynosi" różne rzeczy z pracy
Pamiętajcie, długopis to też rzecz!

2. Przeklinasz czasem? A zatem mniej Cię boli!
Okazuje się, że przekleństwo może być środkiem na ból. Mrucząc głośniej lub ciszej bardzo brzydkie słowa, jesteśmy w stanie wytrzymać ból fizyczny nawet dwukrotnie dłużej.
Niestety dotyczy to tylko osób nienadużywających przekleństw na co dzień...

3. Twój mężczyzna nie ma wymiarów, a zwłaszcza wzrostu Herkulesa? Nie dawaj mu więc powodów do zazdrości!
Badania wykazały, że najniżsi panowie, są najbardziej zazdrośni. Dzieje się tak, gdyż wysoki wzrost wśród panów kojarzony jest z atrakcyjnością, dominacją i sukcesem reprodukcyjnym. Natomiast jeśli chodzi o panie, wzrost nie ma tu znaczenia - panie wszystkich długości potrafią być tak samo zazdrosne.


sobota, 7 czerwca 2014

Psychologia w naszym życiu, czyli jak Kenge nie rozpoznał bawoła!

    Oprócz języków w moim życiu znaczącą rólkę odgrywa również psychologia. Już jako dziecko potrafiłam godzinami okupować ławki umiejscowione w bardziej zaludnionych miejscach i podziwiać różnorodność przechadzających się tam osób. Do tej pory lubię wracać do tej "zabawy" z młodzieńczych lat i choć nie dysponuję już tak znaczną ilością wolnego czasu i dziecięcej cierpliwości, wciąż lubię poświęcać swój czas psychologicznym aktywnościom. I gdy tylko w moje ręce wpadła pozycja o tytule 40 prac badawczych, które zmieniły oblicze psychologii, od razu wiedziałam, że szybko się z nią nie rozstanę. Po lekturze książki najbardziej w pamięci utkwił mi eksperyment dotyczący spostrzegania otaczającego nas świata. Nie był to jednak typowy eksperyment psychologiczny, ponieważ, po pierwsze, nie był nawet eksperymentem - wszystko odkryto przypadkowo; a w dodatku pan, który odkrywał nie był nawet psychologiem... Tak czy inaczej badane zjawisko bezsprzecznie psychologii dotyczyło, a sam eksperyment, zapewne przez to, że eksperymentem po prostu nie był, okazał się łatwy i przyjemny dla przeciętnego czytelnika.

    I w tym miejscu nadchodzi najodpowiedniejszy moment na pytanie skierowane do Was: Czy na każdym ze zdjęć poniżej widzicie Kasię? A może żuczka lub inne stworzenie niewielkich rozmiarów? 


czwartek, 8 maja 2014

Pięćdziesiąt twarzy Greya i jedna moja, nieco zdumiona mina!


2/5 słaba
 
"Romantyczna, zabawna, 
głęboko poruszająca
i całkowicie uzależniająca powieść
pełna erotycznego napięcia!"


     Długo gwałciłam szare komórki, zastanawiając się jak opisać moje własne literackie doznania dotyczące Jaśnie Pana Greya, nie zdradzając jednocześnie pikantnych szczegółów, niewinnie czających się na nieświadome czytelniczki. Nie znalazłam niestety złotego środka - niemożliwością jest przedstawienie tego co mam do powiedzenia, nie muskając, choćby najdelikatniej, tematu poczynań niegrzecznego Christiana. Do lektury najlepiej podejść bez emocjonalnego angażu, bo w tym przypadku tak właśnie rodzi się największa przyjemność. Czytelniczka musi dać się zaskoczyć, aby następnie ulec urokowi głównego bohatera.

środa, 9 kwietnia 2014

Zabawa w gołębia i karalucha, czyli językowe igraszki!



    Tak się w moim życiu jakoś fortunnie bądź nie złożyło, że poświęciłam sporo czasu językom. I nie mówię konkretnie o takowej części ciała, ani o naszej pięknej słowiańskiej mowie nasyconej szelestami i świstami - moje serce i język pognały w kierunku Europy Zachodniej. Jednak znajomość języków romańskich zburzyła mój światopogląd. Zostałam wychowana w czasach, w których tytuł Casa Blanca oraz imię Paloma kojarzyły się romantycznym istotom ze wspaniałą historią miłosną pełną namiętności i sprzeczności, a co druga osoba pląsała pod prysznicem nucąc jakże znany refren La cucaracha, la cucaracha. W związku z tym, gdy poznałam znaczenie tych słów o mało nie utonęłam w morzu łez rozpaczy. Dlaczego? Bo Casa Blanca brzmiąca jak niespełniona obietnica, to po prostu Biały Dom; Paloma, będąca w naszych oczach uosobieniem gorącej namiętności i kobiecości, to nic innego jak gołąb, a rytmiczne La cucaracha to zwyczajnie paskudny... karaluch! I jak tu nie stracić sensu istnienia?! Zresztą nie tylko Paloma kryje w sobie (w tym przypadku skrzydlatą!) tajemnicę. Inne kultowe imiona rodem z brazylijskich telenoweli nie zostają daleko w tyle, choć trzeba przyznać, że w naszym języku prezentują się zdecydowanie urokliwiej niż pospolity gołąb. I tak np. niewidoma Esmeralda, była szmaragdem; zbuntowana Milagros stanowiła cud(y); a Esperanzę wypełniała nadzieja. Podobnie jest z nazwami czyhającymi na nas w życiu codziennym. Dla fanów bananów może być zaskoczeniem, że pożerają dziewczynki czyli Chiquity, a dla zakupoholików fakt, że robią zakupy w dziwnych tak naprawdę miejscach, bowiem Carrefour okazuje się być skrzyżowaniem, Camaïeu oznacza obraz namalowany różnymi odcieniami tego samego koloru a Auchan nie jest wcale słowikiem ani innym ptakiem, na co mógłby wskazywać skrzydlaty przyjaciel widniejący w logo sklepu, bo Auchan nie znaczy akurat zupełnie nic! Ale co poradzić? C'est la vie!

sobota, 5 kwietnia 2014

Niesportowy człowiek nieco o sporcie!


   Ogólnie rzecz biorąc sportsmenka ze mnie żadna. Zasapuję się wchodząc na trzecie piętro (ba! nawet parter!) a każde postanowienie regularnego ćwiczenia kończy się zanim zacznę ćwiczyć, bo męczę się nawet szukając odpowiedniego zestawu ćwiczeń! Ale ostatnimi czasy postanowiłam to zmienić! Wyciągnęłam roleksy z szafy, dokładnie rzecz biorąc z szafy mojej siostry i ruszyłam na poszukiwanie tras odpowiednich dla niewprawionego rolkowca. Swoją drogą, wędrując przez miasto we wzorzystych leginsach, w za dużej bluzie chłopaka oraz dzierżąc w dłoniach rolki, człowiek wygląda na tyle ciekawie, że nawiązuje nowe znajomości. Wiedzieliście o tym? Wracając do tematu, kiedy wreszcie znalazłam odpowiednie miejsce i przywdziałam (nie)moje czterokołowce stwierdziłam, że... się zmęczyłam! Pojeździłam jednak dzielnie, przemierzając niezliczone metry parkowej przestrzeni i przypomniałam sobie dlaczego za dzieciaka tak bardzo lubiłam ten sport! Wolność, swoboda, wiatr we włosach i pracujące mięśnie! Czego chcieć więcej?! 40 minut dziennie, dwa razy w tygodniu i Waszych nóg i pośladków pozazdrości Wam nawet Shakira! Powodzenia Wam i sobie życzę!

środa, 26 marca 2014

Saga Camilli Lackberg - moja prawdziwa i bezinteresowna miłość!




5/5 świetne!


  Co tu dużo mówić... Po prostu nie wyobrażam sobie życia bez książek! Nie wyobrażam sobie odpoczynku bez zanurzenia się w wygodnym fotelu z pachnącą książką w ręce! Nie potrafię też wyobrazić sobie lepszego określenia dla mnie niż - książkoholiczka! Niezaprzeczalnym plusem całego tego literackiego uwielbienia jest niewątpliwie fakt, że moi bliscy nie muszą godzinami głowić się nad wyszukanym prezentem dla mnie. I tak właśnie, urodzinowo obdarowana przez mojego mężczyznę sagą Camilli Lackberg, systematycznie pochłaniam jej kolejne tomy i za każdym razem czuję się tak samo zaskoczona i zafascynowana jak za pierwszym razem. Pomijam fakt, że właśnie kryminały bezsprzecznie górują na mojej liście ulubionych gatunków literackich, aczkolwiek już dawno nie natknęłam się na książkę z tego gatunku, którą, wbrew pozorom, czytało by się tak... łatwo. Autorce zgrabnie udało się połączyć lekką lekturę z trzymającą w napięciu historią, co, według mnie, jest naprawdę dużą sztuką. Jednym słowem - polecam każdemu, bo to największa przyjemność jaką można sprawić samemu sobie!


Saga Camilli Lackberg:
  1. Księżniczka z lodu
  2. Kaznodzieja
  3. Kamieniarz
  4. Ofiara losu
  5. Niemiecki bękart
  6. Syrenka
  7. Latarnik
  8. Fabrykantka aniołków

sobota, 22 marca 2014

O co chodzi?!

No to od początku!

  Od dłuższego czasu podglądałam modę, trendy i poczynania blogerek. Podglądałam z ciekawością, regularnie, intensywnie, ale zawsze tylko biernie. I wreszcie, wraz z nadejściem wiosny, podjęłam decyzję - chcę zacząć swoją własną, prywatną przygodę z blogowaniem! Brzmi wzniośle, może nawet patetycznie, ale to przecież ważna decyzja!:) 

  Po co to robię? Na nic nie liczę, niczego nie oczekuję, chcę po prostu podzielić się moimi pomysłami na połączenie biurowej elegancji z elementami nieco mniej klasycznymi. Pracuję w biurze, w którym nie obowiązuje co prawda "dress code", aczkolwiek musimy zwracać uwagę na estetykę naszych strojów. Każdego ranka, staję więc przed jakże trudnym wyborem - jak wyglądać schludnie nie zamieniając się w bezbarwną panią z biura?