piątek, 26 września 2014

Nocna odsłona czerwonej pomarańczy.


     Otwieram oczy, zamykam, przecieram, robię zeza i w dalszym ciągu nie dowierzam temu co dostrzegam zza moich pokaźnych rozmiarów szkieł. Widzę niewiastę w butach na wygodnym obcasie i koszuli barwy dojrzałych, czerwonych pomarańczy i myślę - to nie mój świat. Lustruję ją dokładniej i dalej nie potrafię dostrzec w niej siebie. I wcale nie chodzi o obcasy, które w harmonijnej zgodzie z moimi stopami żyją jedynie w pracy i od święta, a bardziej o pomarańcze, które zdecydowanie chętniej konsumuję niż ubieram. Kolor ten nigdy jeszcze nie zagościł w mojej szafie. I choć coraz częściej ujawniam moją szaleńczo dziką naturę decydując się na zakup rzeczy odbiegających kolorystycznie od nieśmiertelnej czerni i bieli, pomarańcz jeszcze nigdy mnie nie uwiódł. Aż do ostatniego razu. Pełna sprzecznych uczuć, krytycznym okiem długo kontemplowałam swoje odbicie w lustrze, by wreszcie jednoznacznie stwierdz, że popadłam w pomarańczowe szaleństwo. I choć nadal nie jestem pewna czy pomarańcz to mój kolor, to jednak poddałam się tej pokaźnej dawce soczystości i wcale nie zamierzam na jednym owocu poprzestać. Czekajcie więc na większą dawkę witamin!

sobota, 13 września 2014

Emily Giffin, "Ten jedyny" i oby jedyne rozczarowanie.


 2/5 słaba

    Kto czyta ten wie, że niedawno wychwalałam Emilię pod niebiosa. Pewnego dnia wpasowało się w moje dość wybredne gusta z niebywałą wręcz łatwością i prostotą. Tamte chwile spędzone z Emily Giffin należały do wyjątkowo przyjemnych, a moje chwalebne pieśni na ten temat możecie odnaleźć tutaj.

    Nieziemsko więc zauroczona wybrałam następnie Tego jedynego. I bez zbędnie przydługich wstępów wyznam smutno, że rozczarowałam się okrutnie. Pokładałam w nim duże zapasy mojej nieco naiwnej nadziei. Liczyłam na kolejne zmysłowe uniesienia i chwile delikatnego szczęścia, a dostałam mecze futbolowe. W dużej ilości! I choć do futbolu ani w ogóle do sportu negatywnie nastawiona nie jestem, to jednak sięgając po kobiecą literaturę oczekuję nieco przyjemniejszych doznań. W tym przypadku zostałam jednak zaatakowana przez wylewający się w zasadzie z każdej strony futbolowy bełkot. Emili zaskoczyła mnie więc, a nawet znokautowała, a takich nieprzyjemnych niespodzianek nie lubię. Zaskoczeniem nie był natomiast finał historii miłosnej. Tego jednak krytykować zamiaru nie mam, bo właśnie prostych, przewidywalnych i szczęśliwych zakończeń w romansach należy się spodziewać. I choć może się wydawać, że optymizm przeze mnie nie przemawia, to nadal jestem szczerze zaciekawiona dalszą twórczością tej pani. Po tak obiecującym początku nie zniechęcę się przecież nadmiarem sportu! Odkładam więc na bok urazę, ocieram łzy rozczarowania i już uśmiecham się lekko sięgając po następną książkę.

środa, 3 września 2014

Słoik pełen landrynek!


    Jednym z moich najmilszych dziecięcych wspomnień jest słoik pełen landrynek. Spędzając wakacje u babci, zawsze mogłam liczyć na łakocie, ale to właśnie słoik był szczególnie często przez babcię napełniany, ponieważ landrynki uwielbiałam najbardziej. Zwłaszcza te różowe. Do dzisiaj ten smak przywołuje przemiłe, ciepłe i pełne miłości wspomnienia. I choć różowy do preferowanych przeze mnie kolorów nie należy, to różowe landrynki kocham. I nawet określenie "różowa landrynka", na co dzień pejoratywne i wulgarne, kojarzy mi się wyjątkowo przyjemnie. Wcielając się jednak w landrynkową postać, postanowiłam ze słodyczą nie przesadzić i obok ukochanego smaku pojawił się też ten biały, migdałowy, którego jako dziecko szczerze nie znosiłam. Okazuje się jednak, że oba smaki tworzą wyjątkowo smakowitą kompozycję i sama nie mogę uwierzyć, że w takich barwach czuję się tak wyśmienicie. Jedząc nie można jednak za wiele mówić, dlatego krótko - zapraszam na ucztę! Smacznego!