niedziela, 5 października 2014

"Coś pożyczonego" Emily Giffin, czyli do trzech razy sztuka.


5/5 świetna!

      Nie, wcale nie doznajecie swoistego deja vu. Niezaprzeczalną prawdą jest, że od miesiąca czytam, mówię i piszę głównie o Emily Giffin. Zaczęło się od Pewnego dnia, następnie był Ten jedyny, a przygoda z każdą z tych książek wiązała się ze skrajnie odmiennymi emocjami. Te spotkania z książką przypominały szaleńczą, acz zmysłową jazdę na karuzeli - raz euforycznie królowałam szczęśliwa w górze, by już za chwilę spadać, z wyrazem rozczarowania a nawet znudzenia na twarzy. Na szczęście jednak, po ogromnym rozczarowaniu jakim był dla mnie Ten jedyny, sięgnęłam po kolejne twory tej autorki i znów odczułam znajomą błogość, radość i spokój, które towarzyszą mi w czasie przygody z dobrą, kobiecą literaturą. 

     Kolejne dziecko Emily, czyli Coś pożyczonego, zaabsorbowało mnie całkowicie. Zaangażowałam się bez pamięci w ten trudny świat i miłosne dylematy głównej bohaterki, które naprawdę nie należą do najłatwiejszych. Ciężko nawet wyobrazić sobie jak czuje się kobieta, która pewnego ranka budzi się u boku narzeczonego swojej najlepszej przyjaciółki. A jeśli do tego okazuje się, że oboje są w sobie zakochani od wielu lat? Jak należy postąpić w tej sytuacji? Czy wybrać wielką miłość, czy wieloletnią przyjaźń?

      Pewne jest natomiast, że po ciężkim i zwariowanym dniu w pracy, wieczór spędzony z tak kobiecą i ciepłą historią zdecydowanie wprawia mnie w dobry nastrój i stan wyciszenia. Emily pisze lekko, kobieco i o tym, co panie lubią najbardziej. Przedstawia historie kobiet, które szukają miłości i potrafią zdecydować się na ogromne zmiany i wyrzeczenia, aby tylko kochać. Bohaterki Emili Giffin to kobiety silne, zdecydowane i odważne. To kobiety, które mogą być inspiracją dla każdej z nas. I choć zawsze towarzyszy im nad wyraz szczęśliwe zrządzenie losu, które z życiem realnym niewiele ma wspólnego, to jednak możemy się wiele od tych fikcyjnych postaci nauczyć. A przyjemne z pożytecznym to przecież najlepsze z możliwych połączeń! Polecam więc Emily Giffin serdecznie, bo ta Pani naprawdę wie, jak sprostać oczekiwaniom innych kobiet.

19 komentarzy:

  1. Czytałam kilka miesięcy temu i z tego co pamiętam, to też "połykałam" książki autorki jedną po drugiej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tę powieść bardzo lubię, do tego stopnia, że po jej zakończeniu zapuściłam sobie film nakręcony na jej podstawie i mimo że nie był taki, jak bym chciała, to też mi się podobał :-) Niestety "Coś pożyczonego" to jedna z niewielu książek Gifin, która mnie cieszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaintrygowana szybko uruchomiłam wszystko możliwe źródła, aby odnaleźć film i... jak zawsze, lekko się rozczarowałam. Jeszcze nigdy nie przekonał mnie film nakręcony na podstawie książki, którą uprzednio czytałam, choć muszę przyznać, że "Pożyczony narzeczony", pomimo okropnego wręcz tytułu, okazał się nawet przystępnym i przyjemnym filmem. Dzięki za polecenie :)

      Usuń
    2. Normą jest, że mało kiedy film jest lepszy, czy też równy poziomowi książki. Już dawno oglądałam "Pożyczonego narzeczonego", ale dobrze mi się na niego gapiło, chociaż bohaterowie w ogóle nie pasowali do mojej wizji, mimo to uważam filmowe spotkanie za udane :-) Zresztą zauważyłam, że oglądanie ekranizacji zaraz po przeczytaniu powieści nie jest dobre. Te szybkie "randki" nie raz doprowadziły mnie do szewskiej pasji, dlatego lepiej odczekać kilka miesięcy za nim zasiądzie się przez TV.
      Cieszę się, że ta produkcja nie przyprawiła Cię o ból głowy, bo miałabym wyrzutu sumienia, że zasugerowałam Ci ten film :-)

      Usuń
    3. Izi maleńka ;) Szału z filmem nie było, ale nie był to też największy koszmar mojego życia ;) Tak czy siak, jestem bogatsza o kolejne filmowe doświadczenie, obyło się bez bólu głowy, ale książkę polecam ZDECYDOWANIE bardziej niż film ;)

      Usuń
  3. Brzmi bardzo ciekawie, muszę przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
  4. mnie równiez zachwciłas musze koniecznie przeczytac ksiazke :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałam "Pewnego dnia" jako pierwszą, następne było właśnie "Coś pożyczonego" ;-) Książka niesamowita i mogłabym podpisać się pod Twoim każdym słowem. A wiesz, że jest druga część perypetii tej pary? ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ oczywiście ;) "Coś niebieskiego" również zostało już przeze mnie pochłonięte ;) Choć przyznam, że pierwsza część nieco bardziej przypadła mi do gustu :)

      Usuń
  6. 100 dni po ślubie jeszcze polecam, też bardzo fajne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, tak. "100 dni po ślubie" już czeka na książkowej półce na swoją kolej i szczerze nie mogę się doczekać aż po nią sięgnę :)

      Usuń
  7. Już oglądałaś film? a miałam ci pisać, żebyś nie oglądała bo to jakaś masakra :P
    i jeszcze dziecioodporna ci chyba została - moja pierwsza przeczytana ;)

    a ja pochłaniam Camilę i jej sagę :D:D:D

    OdpowiedzUsuń
  8. kupiłam te książkę kiedys siostrze na gwiazdkę :) mówiła że super!

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziękuję za odwiedziny i miły komentarz, zapraszam ponownie, oczywiście obserwuję :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Czytałam praktycznie wszystkie książki Emily Giffin (z wyjątkiem "Tego jedynego") i "Pewnego dnia" jest moją ulubioną, ale "Coś pożyczonego" podobała mi się tylko ciut mniej. Mimo że zazwyczaj preferuję inne gatunki książkowe, to jednak książki Giffin z gatunku chic lit aka "tylko dla kobiet" przypadły mi do gustu ;P

    OdpowiedzUsuń
  11. Muszę wreszcie wypożyczyć coś Giffin, bo tak wszyscy polecają jej książki, że aż wstyd zostać w tyle :).

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za pozostawienie śladu po sobie. Z przyjemnością czytam każdą z Waszych opinii. Jestem szczerze zainteresowana tym co macie do powiedzenia i z równie szczerym zainteresowaniem odwiedzam blogi osób, które znalazły coś ciekawego u mnie. Zapraszam ponownie :)