O ile jestem niezaprzeczalną entuzjastką języka francuskiego, o tyle francuska twórczość z reguły nie odpowiada moim kubkom smakowym. Nieraz, mając apetyt na wychwalaną komedię, obchodziłam się jedynie smakiem rozczarowania, a próbując przetłumaczyć i zinterpretować niejedną francuską szansonetkę, nabawiałam się zaledwie niestrawności. Postanowiłam być jednak bardziej wyrozumiała i dać francuskim twórcom kolejną szansę. Tym razem nie chciałam kierować się kapryśnymi zmysłami, ale niezawodnym sercem. Połączyłam więc miłość do Francuzów, z umiłowaniem do literatury i sięgnęłam po książkę Guillaume Musso.
Nawet nie wiem do jakiej kategorii zakwalifikować powieść tego pana. I choć może w poprzednim zdaniu przeczę sama sobie, nazywając jeszcze niesklasyfikowany utwór powieścią, to jednak jestem w pełni świadoma tego co piszę. Jest to powieść, z domieszką thriller'a, szczyptą sciencie fiction i posmakiem romansu. Tak to widzą moje czytające oczy. Dawno nie miałam do czynienia z tak różnorodną mieszanką smaków, która aż tak bardzo odpowiadałaby moim gustom.